Wiersz Jan Brzechwa - Przygody Pchły Szachrajki
Bajki i Wierszyki

Jan Brzechwa – Przygody Pchły szachrajki

Jan Brzechwa

Przygody Pchły szachrajki

Chce­cie baj­ki? Oto baj­ka:

Była so­bie Pchła Szachrajka.
Nie­sły­cha­na rzecz po pro­stu,
By ktoś tak mar­ne­go wzro­stu
I nędz­ne­go pchle­go rodu
Mógł wy­czy­niać bez po­wo­du
Ta­kie pso­ty i gał­gań­stwa,
Jak pchła owa, pro­szę pań­stwa.

Mia­ła do­mek na przed­mie­ściu
Po oj­czy­mie czy po te­ściu,
Dom zło­żo­ny z trzech pię­te­rek
I po­ko­jów cały sze­reg.
Więc sa­lo­nik i sy­pial­nię,
I ja­dal­nię, na­tu­ral­nie,
Ga­bi­ne­cik i ko­ry­tarz,
O co­kol­wiek się za­py­tasz,
Wszyst­ko mia­ła, aż jej go­ści
Za­le­wa­ła żółć z za­zdro­ści.

Mia­ła brycz­kę, dwa ku­cy­ki,
Doj­ną kro­wę z Ame­ry­ki,
Psa ku­dła­cza, owcę, kurę
Oraz koty sza­ro­bu­re,
Dwa uczo­ne ka­ra­lu­chy
W kuch­ni pa­sły so­bie brzu­chy,
Ko­nik po­lny Pchle Sza­chraj­ce
Co dzień grał na ba­ła­łaj­ce,
Jed­nym sło­wem mia­ła ży­cie
Uło­żo­ne zna­ko­mi­cie.
II
Dnia pew­ne­go Pchła od rana
Była bar­dzo nie­wy­spa­na,
Więc we­zwa­ła peł­na skru­chy
Dwa uczo­ne ka­ra­lu­chy:
“Je­stem cho­ra. To się zda­rza.
Za­raz jadę do le­ka­rza.
Każ­cie za­prząc moje kuce,
Po po­łu­dniu pew­no wró­cę.”

Je­dzie so­bie Pchła Sza­chraj­ka
Ko­lo­ro­wa jak mo­zaj­ka,
Je­dzie peł­na ani­mu­szu
W ża­kie­ci­ku z lila plu­szu,
Z żół­tym piór­kiem w ka­pe­lu­szu,
W mo­drych bu­tach atla­so­wych,
W rę­ka­wicz­kach pur­pu­ro­wych.

Przy­je­cha­ła do dok­to­ra,
Mówi z pła­czem: “Je­stem cho­ra,
Ostre bóle mam w żo­łąd­ku,
Płu­ca tro­chę nie w po­rząd­ku,
Opuch­nię­tą mam śle­dzio­nę
I mig­da­ły po­więk­szo­ne.”

Dok­tor ba­dał ją do­kład­nie:
“O, nie­do­brze! O, nie­ład­nie!”
Opu­ki­wał ją z go­dzi­nę,
Ka­zał ły­kać aspi­ry­nę,
Coś pod no­sem mru­czał szep­tem
I wy­pi­sał jej re­cep­tę
Bar­dzo dłu­gą, metr bez mała,
Że aż z brycz­ki wy­sta­wa­ła.

Koła to­czą się z tur­ko­tem,
Je­dzie na­sza Pchła z po­wro­tem,
Je­dzie wol­no, bez po­śpie­chu,
I za­no­si się od śmie­chu:
“Ależ wzię­łam go na ka­wał,
Ba­dał, le­karstw po­nada­wał,
A ja inną mam cho­ro­bę:
Je­stem cho­ra na wą­tro­bę,
Resz­ta zaś – to zwy­kła baj­ka,
Taka ze mnie Pchła Sza­chraj­ka!”
III
Pchła Sza­chraj­ka po obie­dzie
Do cu­kier­ni brycz­ką je­dzie,
Już z da­le­ka wi­dać z brycz­ki
Pur­pu­ro­we rę­ka­wicz­ki.
Pchły ciast­ka­mi zwy­kle gar­dzą,
Na­sza zaś lu­bi­ła bar­dzo
Tar­to­let­ki, pa­pa­ta­cze,
Pty­sie, bezy i sę­ka­cze,
Rur­ki z kre­mem, tort z wi­śnia­mi
I ba­becz­ki z ma­li­na­mi.
Wcho­dzi śmia­ło do cu­kier­ni,
W pas kła­nia­ją się odźwier­ni,
Już kel­ne­rzy przy­ska­ku­ją,
Grzecz­nie w rącz­kę ją ca­łu­ją.

“Dzi­siaj rur­ki z kre­mem zjem,
Bo ogrom­nie lu­bię krem.
Pro­szę po­dać ze trzy­dzie­ści,
Sto­lik wię­cej nie po­mie­ści!”
Przy sto­li­ku Pchła za­sia­dła,
Jed­ną rur­kę z kre­mem zja­dła,
Zo­sta­wi­ła peł­ną tacę.
“Za tę jed­ną rur­kę pła­cę!”

Wsta­ła, wy­szła, od nie­chce­nia
Po­wie­dzia­ła: “Do wi­dze­nia!”
I mi­gnę­ły tyl­ko z brycz­ki
Pur­pu­ro­we rę­ka­wicz­ki.
Bar­dzo dzi­wią się kel­ne­rzy:
“Jak ro­zu­mieć to na­le­ży?
O trzy­dzie­ści ru­rek pro­sić,
A po jed­nej mieć już do­syć?”
Na­gle pa­trzą: co to? Cze­mu
W rur­kach wca­le nie ma kre­mu?
Wszyst­kie pu­ste! Co za kwe­stia?
Zja­dła cały krem ta be­stia!
Tak się prze­jął tym cu­kier­nik,
Ż przy­pa­lił słod­ki pier­nik
I za­wo­łał: “Pro­szę mi tu
Ku­pić ju­tro flasz­kę fli­tu,
Gdy znów przyj­dzie Pchła prze­klę­ta,
Rur­ki z kre­mem po­pa­mię­ta!”
IV
Pchła Sza­chraj­ka rze­kła: “Lu­bię
Cza­sem w pcheł­ki za­grać w klu­bie!”
Więc ubra­na jak z igieł­ki
Po­je­cha­ła za­grać w pcheł­ki.
W klu­bie bywa tyle osób,
Że prze­ci­snąć się nie spo­sób.
Pchła krzyk­nę­ła: “Daj­cie dro­gę!
Je­stem mała, przejść nie mogę!”
Tłum roz­stą­pił się, a ona
Prze­szła środ­kiem nie­wzru­szo­na.
Już do sto­łu mknie czym prę­dzej
I wyj­mu­je stos pie­nię­dzy.
“Po­sta­wi­ła­bym trzy gro­sze
Na zie­lo­ne…”
“Bar­dzo pro­szę.”
Pcheł­ki ska­czą jak sza­lo­ne,
Tu nie­bie­skie, tam czer­wo­ne,
Tu wy­gra­na, tam prze­gra­na…
“Na zie­lo­ne, pro­szę pana!”

Pchła Sza­chraj­ka była mała,
Mię­dzy pcheł­ki się wmie­sza­ła
I po sto­le sama ska­cze.
“Co to zna­czy? – my­ślą gra­cze –
W któ­rą­kol­wiek spoj­rzeć stro­nę
Wy­gry­wa­ją wciąż zie­lo­ne.”
Nim się gra­cze po­ła­pa­li,
Pchła Sza­chraj­ka wy­szła z sali
I z wy­gra­ną swą do domu
Po­je­cha­ła po kry­jo­mu.

Po­my­śla­ła: “Po tej pró­bie
Nie po­ka­żę się już w klu­bie.”
Taki dała więc te­le­gram:
“Wię­cej z wami w pcheł­ki nie gram”
V
Pchle za­chcia­ło się bre­we­rii,
Po­szła więc do me­na­że­rii.
Wła­śnie słoń po dro­dze drep­tał,
Pchły o mało nie roz­dep­tał.
Pa­trzy: Cóż to za ździe­beł­ko?
“Co tu ro­bisz, pani Pcheł­ko?”
Pchła stuk­nę­ła pa­ra­sol­ką:
“Je­stem pchłą, lecz przy tym Po­lką!
Żądam więk­szej ga­lan­te­rii,
Pa­nie sło­niu z me­na­że­rii!”
Słoń po­krę­cił grzecz­nie trą­bą
I po­wia­da: “Je­stem Jom­bo,
Przy­je­cha­łem tu z Co­lom­bo.”
Rze­cze na to Pchła do sło­nia:
“A ja je­stem ro­dem z Bło­nia,
Tam plan­ta­cję mam wzo­ro­wą,
Sa­dzę na niej kość sło­nio­wą.
Obok domu dla ka­pry­su
Trzy­mam sta­le sto ty­gry­sów,
Sto kan­gu­rów, sto lam­par­tów,
Ze mną, pa­nie, nie ma żar­tów!”
Słoń po­krę­cił trą­bą grzecz­nie:
“Rze­czy­wi­ście nie­bez­piecz­nie.”
Po­tem upadł na ko­la­na
I po­wie­dział: “Uko­cha­na,
Ta­kiej wła­śnie pra­gnie żony
Jom­bo, słu­ga uni­żo­ny.”

Pchła usia­dła mu na kar­ku,

Prze­je­cha­ła się po par­ku,
Wresz­cie rze­kła: “Dro­gi Jom­bo,
Im­po­nu­jesz mi swą trą­bą,
Ale tyl­ko trą­bą. Za czem
Mo­żesz zo­stać mym trę­ba­czem.”
VI
Raz któ­re­goś dnia, przy świę­cie,
Urzą­dzi­ła Pchła przy­ję­cie.
Go­ści przy­szło co nie­mia­ra:
Chra­bąszcz, ko­mar, mu­cha sta­ra,
Przy­drep­ta­ly dwa pa­ją­ki,
Żuk przy­le­ciał pro­sto z łąki,
Ćmy, szer­sze­nie i bie­dron­ki,
Jed­na osa. czte­ry psz­czo­ły,
Mo­tyl, trzmiel i bąk we­so­ły,
Świersz­cze, mrów­ki oraz waż­ki
I za­czę­ły się igrasz­ki.

Dwa uczo­ne ka­ra­lu­chy
Roz­no­si­ły pla­cek kru­chy,
Pe­stek, maku, cu­kru garst­ki,
A w szkla­necz­kach jak na­parst­ki
Sok z cze­re­śni, oran­ża­dę
I mro­żo­ną cze­ko­la­dę.
W pew­nej chwi­li Pchła po­wia­da:
“Je­stem go­ściom bar­dzo rada
I z naj­więk­szą przy­jem­no­ścią
Coś za­śpie­wam mi­łym go­ściom,
Daj­my na to… arię z “To­ski”,
Lecz po wło­sku, bo znam wło­ski.”
Za­wo­ła­li go­ście: “Bra­wo!
Niech za­śpie­wa, bo ma pra­wo!”
Wszy­scy za­tem jeść prze­sta­li,
Pchła sta­nę­ła w koń­cu sali

I z uste­czek jej ma­leń­kich
Po­pły­nę­ły cud­ne dźwię­ki.
Pchła śpie­wa­ła nie­mal bo­sko.
Ko­mar bzy­kał czu­le: “To­sko!”
To­ska drob­ne swo­je rącz­ki
Za­ci­snę­ła jak dwa pącz­ki,
W rącz­ki smut­nie twarz wtu­li­ła
I tak śpiew swój za­koń­czy­ła.
“Co za głos! – krzyk­nę­li go­ście –
Niech za­śpie­wa jesz­cze, pro­ście!”
Pchła zgo­dzi­ła się z ła­two­ścią
I za­śpie­wać mia­ła go­ściom
Arie z “Hal­ki”, a tym­cza­sem
Za­śpie­wa­ła ta­kim ba­sem,
Że aż go­ście, co sie­dzie­li,
Spa­dli z krze­seł i z fo­te­li.
Żuk pod­sko­czył, za­tkał uszy.
“Prze­cież oma nas ogłu­szy!
Buj­da!” – krzyk­nął pro­sto z mo­stu.
Rzecz wy­da­ła się. Po pro­stu
Nie śpie­wa­ła Pchła Sza­chraj­ka,
Tyl­ko .skrzyn­ka-sa­mo­graj­ka,
A ka­ra­luch w niej ukry­ty
Jak na złość po­my­lił pły­ty.
Żuk po­wie­dział tyl­ko: “Żuka
Pchła Sza­chraj­ka nie oszu­ka.”
I za­pa­lił dum­nie faj­kę
Opusz­cza­jąc Pchłę Sza­chraj­kę.
VII
Przez uli­cę je­dzie brycz­ka,
Pchła w niej sie­dzi jak księż­nicz­ka.
Na ra­mio­nach pe­le­ryn­ka,
Spod kap­tur­ka słod­ka min­ka,
Pa­ra­sol­ka mała w dło­ni
Przed sło­necz­nym skwa­rem chro­ni.
Pchła do skle­pu wcho­dzi god­nie:
“Chcia­ła­bym się ubrać mod­nie;
Czy do­sta­nę na su­kien­ki
Ja­kiś je­dwab bar­dzo cien­ki?”
Sko­czył ku­piec i na la­dzie
Naj­pięk­niej­sze wzo­ry kła­dzie:
“Wy­bór na­der mam bo­ga­ty,
Oto mod­ny je­dwab w kwia­ty
Żółte, bia­łe, mo­re­lo­we,
Mo­dre, lila, pur­pu­ro­we,
Nie­bie­ska­we i zie­lo­ne,
Srebr­ne, zło­te i czer­wo­ne.”

Pchła Sza­chraj­ka przez dzień cały
Oglą­da­ła ma­te­ria­ły,
Oglą­da­ła, wy­bie­ra­ła,
Wy­bór duży, a Pchła mała.
Rze­kła wresz­cie: “Wiel­ka szko­da,
Nie do­ga­dza mi ta moda,
Może z cza­sem, do je­sie­ni
Śród de­se­ni coś się zmie­ni.”
Choć nic w skle­pie nie ku­pi­ła.
Ale była bar­dzo miła,
Więc ją ku­piec wy­pro­wa­dził
I do brycz­ki grzecz­nie wsa­dził.
Gdy uprzą­tał ma­te­ria­ły,
Na­gle ręce mu za­drża­ły,
Pa­trzy – zni­kły wszyst­kie kwiat­ki,
A po­zo­stał je­dwab gład­ki.
?Ta Sza­chraj­ka, ta Pchla mała
Wszyst­kie kwiat­ki mi za­bra­ła.
Taką w smo­le war­to upiec!” –
Zroz­pa­czo­ny jęk­nął ku­piec.

A uli­cą je­dzie brycz­ka,
Pchla w niej sie­dzi jak księż­nicz­ka,
Sta­je wresz­cie koło domu
I nie mó­wiąc nic ni­ko­mu
W ulu­bio­nym swym ogród­ku
Sa­dzi kwiat­ki po ci­chut­ku:
Żółte, bia­łe, mo­re­lo­we,
Mo­dre, lila, pur­pu­ro­we,
Nie­bie­ska­we i zie­lo­ne,
Srebr­ne, zło­te i czer­wo­ne.
Po­ma­lut­ku sa­dzi kwiat­ki:
Cy­kla­me­ny, róże. brat­ki,
Mal­wy, nie­za­po­mi­naj­ki –
Ślicz­nie jest u Pchły Sza­chraj­ki!
VIII
Był kar­na­wał. W kar­na­wa­le
Wszy­scy bar­dzo lu­bią bale.
Pchła więc my­śli: “Do­sko­na­le,
Bal wy­pra­wię, lecz nie u mnie,
Trze­ba prze­cież żyć ro­zum­nie.”
Roz­pi­sa­ła za­pro­sze­nia,
Że bal bę­dzie u szer­sze­nia
I że wła­śnie on za­pra­sza
Na so­bo­tę. “Do­bra na­sza!”
Szer­szeń, nic nie wie­dząc o tem,
Kładł się wła­śnie spać w so­bo­tę,
A tu na­gle mu przed ga­nek
Wjeż­dża sze­reg aut i sa­nek.

Szer­szeń pe­łen jest zdzi­wie­nia,
Pa­trzy: co to? Za­pro­sze­nia!
“Pod­pis mój jest sfał­szo­wa­ny,
Kłoś zu­peł­nie mi nie zna­ny
So­bie bal wy­pra­wił u mnie!”
A tu go­ście jadą tłum­nie,
Pa­nie w pięk­nych to­a­le­tach,
W au­tach, w san­kach i w ka­re­tach,
Jak kar­na­wał, to kar­na­wał!
?Ktoś ml zro­bił brzyd­ki ka­wał! –
My­śli szer­szeń, ale go­ści
Wita grzecz­nie z ko­niecz­no­ści.
Pchła wy­twor­na w każ­dym calu
Chęt­nie wo­dzi rej na balu,
Ma na so­bie suk­nię nową,
Pli­so­wa­ną, ko­lo­ro­wą,
Ma je­dwab­ne pan­to­fel­ki,
W le­wej ręce wa­chlarz wiel­ki
I uno­sząc się na pal­cach
Wie­deń­skie­go tań­czy wal­ca.
Każ­dy pan jej czar oce­nia,
Każ­dy pyta się szer­sze­nia:
“Kto ta dama? ta nie­zna­na,
Kto ta pięk­ność, pro­szę pana?”
Szer­szeń mó­wić nie chce wca­le,
Od­po­wia­da coś nie­dba­le,
Zie­le­nie­je wprost ze zło­ści,
Nie ma czym na­kar­mić go­ści.
“Nic już dzi­siaj nie do­sta­nę,
Dam im plac­ki kar­to­fla­ne.”

Pchła tym­cza­sem od kwa­dran­sa
Tań­czy z wdzię­kiem kontr­c­dan­sa.
Głów­kę schy­la i co chwi­la
Do tan­ce­rza się przy­mi­la,
I ta­necz­ne sta­wia krocz­ki,
Le­ciu­sień­kie jak ob­łocz­ki.
Mu­zy­kan­ci grać prze­sta­li,
Szer­szeń krę­ci się po sali,
Chciał­by wy­kryć wi­no­waj­cę
I ukrad­kiem Pchle Sza­chraj­ce
Jed­nym okiem się przy­glą­da.
To­wa­rzy­stwo wal­ca żąda.
Pchla już tań­czyć nie ma chę­ci
I od­mow­nie głów­ką krę­ci.
“Le­piej bę­dzie zejść mu z oczu…”
Chwil­kę sta­ła na ubo­czu
I jak sta­ła, tak wy­pa­dła,
Do swej brycz­ki szyb­ko wsia­dła,
A nim jesz­cze kwa­drans mi­nął,
Już le­ża­ła pod pie­rzy­ną.
IX
Pchle za­chcia­ło się po­dró­ży,
Bo do­mo­we ży­cie nuży.
Wy­mu­ska­na, pięk­na, hoża
Stoi Pchła na brze­gu mo­rza,
Aż tu okręt się nada­rzy.
Pchła więc pro­si ma­ry­na­rzy:
“Może z sobą mnie weź­mie­cie?
Po­dró­żo­wać chcę po świe­cie.”
Przy­bił okręt do przy­sta­ni:
“Z wiel­ką chę­cią, pro­szę pani!”
Sie­dzi Pchła już na po­kła­dzie,
To pa­sjan­se so­bie kła­dzie,
To na słoń­cu się opa­la,
To przy­glą­da się, jak fala
Obok fali się prze­wa­la.
Upły­nę­ły dwa ty­go­dnie
Tak przy­jem­nie i po­god­nie,
Pięt­na­ste­go dnia śród fali
Ląd uka­zał się w od­da­li.
Pchła po­wia­da: “Ka­pi­ta­nie,
Nie­chaj okręt tu­taj sta­nie,
Za­tę­sk­ni­łam już za lą­dem,
Więc na lą­dzie tym wy­sią­dę.”
Łódź ka­pi­tan spu­ścić każe,
Pchłę że­gna­ją ma­ry­na­rze,
Łódź do brze­gu zwin­nie dąży,
Bia­ła mewa nad nią krą­ży.

Przed ocza­mi Pchły Sza­chraj­ki
Sta­je na­gle za­mek z baj­ki.
Do­oko­ła groź­ne wie­że,
Każ­da wie­ża zam­ku strze­że,
W wie­żach stra­że i ry­ce­rze.
Zo­ba­czy­li Pchłę z da­le­ka –
Kto to taki? Straż nie zwle­ka,
Szyb­ko sia­da na ru­ma­ki,
Żeby spraw­dzić, kto to taki.
Już do zam­ku Pchłę pro­wa­dzą
– Niech tłu­ma­czy się przed wła­dzą.

Wcho­dzi Pchła do wiel­kiej sali,
Gdzie ry­ce­rze się ze­bra­li,
Ser­ce mało jej nie pęk­nie,
Pa­trzy wo­kół: jak tu pięk­nie!
Scho­dy z sa­skiej por­ce­la­ny,
Barw­ne ścia­ny i dy­wa­ny,
Pod su­fi­tem słoń­ce pio­nie,
A w ko­ro­nie na swym tro­nie,
W dłu­gim płasz­czu z gro­no­sta­jów
Sie­dzi mio­dy król Baj­ba­ju,
Dum­ny wład­ca tego kra­ju.
Pchła więc dwor­ski ukłon skła­da
I do kró­la tak po­wia­da:
“Jam księż­nicz­ka Bia­ło­licz­ka
W pur­pu­ro­wych rę­ka­wicz­kach,
Je­stem cór­ką kró­la z baj­ki,
Wład­cy wy­spy Pa­ta­taj­ki,
Pa­łac mam z czy­ste­go zło­ta,
W por­cie stoi moja flo­ta,
Sto okrę­tów na ko­twi­cy
Strze­że por­tu i sto­li­cy.
Z pu­cho­we­go wsta­łam loża
I tak pły­nąc po­przez mo­rza
Szu­kam męża w ob­cym kra­ju.”
Rze­cze na to król Baj­ba­ju:
“Co dziś mamy? Kwie­cień? W maju
Poj­mę damę tę za żonę.
Król po­wie­dział – za­ła­twio­ne!”
I do Pchły pod­cho­dzi dwor­nie,
Przed nią skła­nia się po­kor­nie,
Już ry­ce­rze dla pa­ra­dy
Wy­cią­gnę­li swo­je szpa­dy,
Już pod­bie­gły dwor­skie służ­ki
Uca­ło­wać jej pa­lusz­ki
I w nie­speł­na pół go­dzi­ny
Ob­wiesz­czo­no za­rę­czy­ny.
Na­raz wbie­ga Kanc­lerz Pań­stwa:
“Pro­szę pań­stwa! Pro­szę pań­stwa!
Naj­ja­śniej­szy Pa­nie! Pono
Pchła ma zo­stać two­ją żoną?
Wszak to wca­le nie księż­nicz­ka,
Lecz od gło­wy do trze­wicz­ka
Pchła zwy­czaj­na, Mo­ści Kró­lu!”
Za­ro­iło się jak w ulu,
Bie­gną pa­nie i dwo­rza­nie,
Po­ru­sze­ni nie­sły­cha­nie,
Straż zam­ko­wa i ry­ce­rze,
Kasz­te­lą­ni, masz­ta­le­rze,
Mi­ni­stro­wie pa­trzą z trwo­gą
I zro­zu­mieć nic nie mogą.
Król wziął szkło po­więk­sza­ją­ce:
“Pchła! To ja­sne jest jak słoń­ce!
Pro­szę po­dać mi na­haj­kę,
Bym uka­rał Pchłę Sza­chraj­kę!”
Pchła, rzecz pro­sta, nie cze­ka­ła,
Pa­ra­sol­kę swą zła­pa­ła,
Zbie­gła na dół jed­nym su­sem
I ucie­kła szyb­kim kłu­sem.
Król był bar­dzo roz­gnie­wa­ny,
Zbie­gi po scho­dach z por­ce­la­ny:
“Łap­cie! – wo­lał – łap­cie, ga­pie!”
Ale ta­kiej nikt nie zła­pie
Po mie­sią­cu Pchła z wy­pra­wy
Po­wró­ci­ła do War­sza­wy.
X
Dłu­gi czas się uda­wa­ło
Pchle z jej psot wy­cho­dzić cało,
Aż tu przy­szła kla­pa wresz­cie:
Przy­ła­pa­no Pchłę na mie­ście
I za­mknię­to ją w aresz­cie.
Po­pły­nę­ły do wię­zie­nia
Do­nie­sie­nia, za­ża­le­nia,
Po­zwy, skar­gi, do­ku­men­ty.
Sę­dzia bar­dzo był prze­ję­ty,
Wkrót­ce jed­nak stra­cił za­pał
I za gło­wę aż się zła­pał:
“Sa­mych po­zwów tu­taj mamy
Trzy lub czte­ry ki­lo­gra­my,
Ładną wzią­łem so­bie pra­cę,
Na niej całe zdro­wie stra­cę,
Osi­wie­ję, wy­ły­sie­ję,
Niech się le­piej, co chce, dzie­je!”

Po­szedł sę­dzia do aresz­tu
I do­zor­cy pyta: “Gdzież tu
Pchła Sza­chraj­ka?” “Otóż ona.”
Pchła wy­cho­dzi wy­stra­szo­na
I uśmie­cha się nie­śmia­ło,
I wy­cią­ga rącz­kę małą.
Sę­dzia chrząk­nął i po­wia­da:
“Żal mi pani… Trud­na rada…
Je­śli pani da mi sło­wo,
Że uczci­wie i wzo­ro­wo
Od­tąd żyć jest pani zdol­na,
Wten­czas bę­dzie pani wol­na.”
Pchła od­rze­kła za­wsty­dzo­na:
“0, pan sę­dzia się prze­ko­na!
Po­przy­się­głam wła­śnie so­bie,
Że nic złe­go już nie zro­bię
I że od­tąd pę­dzić ży­cic
Będę bar­dzo przy­zwo­icie.”
Sę­dzia wzru­szył się ser­decz­nie,
Pchłę pod ra­mię ujął grzecz­nie
I wy­pu­ścił ją z wię­zie­nia
Bez dal­sze­go tłu­ma­cze­nia.
Pchła do domu po­szła pie­szo,
Wszy­scy bar­dzo z mią się cie­szą,
Kura, owca i ku­cy­ki,
Doj­na kro­wa z Ame­ry­ki,
Wszyst­kie koty-lek­ko­du­chy
I uczo­ne ka­ra­lu­chy.
Wy­peł­nia­jąc przy­rze­cze­nie
Pchła zmie­ni­ła się sza­le­nie.
Była od­tąd tak uczci­wa,
Jak to tyl­ko w baj­kach bywa,
Aż ją każ­dy chwa­lił wszę­dzie:
“Z ta­kiej Pchły po­cie­cha bę­dzie!”

Ślub jej od­był się w ad­wen­cie
I za­pew­nić mogę świę­cie,
Że na jej we­se­lu by­łem
I szklan­ka­mi wino pi­łem.
Mia­ła dzie­ci pięć ty­się­cy
Albo może jesz­cze wię­cej.
Mało jest dziś ta­kich dom­ków,
Gdzie nie by­ło­by po­tom­ków
Owej słyn­nej Pchły Sza­chraj­ki,
Ale to już ko­niec baj­ki.

Dodaj komentarz